Rzecz o pewnej nieudanej grze pozorów
Zaczynamy odkrywać ciemną stronę historii niektórych obywateli Republiki Urugwaju, którzy w czasach, gdy w ich kraju działał ofensywnie czechosłowacki wywiad komunistyczny StB (1961- styczeń 1977), z nim współpracowali.
Powoli będziemy publikować następne historie kolejnych osób, które poszły na współpracę z praskimi szpiegami, ale zanim do tego dojdzie, warto przybliżyć chociaż jedną historię, kiedy finał sprawy był inny – czyli kiedy Urugwajczyk rozpracowywany przez czechosłowackich dyplomatów (bo szpiedzy z Pragi w Montevideo pracowali pod przykryciem dyplomatycznym lub jako racji handlowi pracujący na ambasadzie – ale uwaga – to nie oznacza, iż wszyscy czechosłowaccy dyplomaci byli pracownikami wywiadu, zazwyczaj rezydenturę tworzyło tylko kilku oficerów, zdecydowana większość obsady ambasady nie miała wiele wspólnego z StB) w porę zorientował się, o co w udawanej przyjaźni chodzi i odżegnał się od pracy na rzecz człowieka zza żelaznej kurtyny. Zresztą, takich nieudanych (z punktu widzenia StB) spraw było więcej, niż tych zakończonych powodzeniem. Warto je również opisywać, gdyż pokazują one, że raporty wysyłane z zagranicy do praskiej centrali wywiadu były prawdziwe, iż czechosłowaccy wywiadowcy pracujący zagranicą byli obiektywni i nie fałszowali rzeczywistości. Jeśli ich działania były nieudane, to o tym prawdziwie raportowali.
Studiując dokumenty z praskiego Archiwum Służb Bezpieczeństwa (ABS https://www.abscr.cz/jmenne-evidence/) natrafiamy na wiele różnych informacji, na rozmaite historie. Należy wyjaśnić, iż w ABS jest stosunkowo sporo dokumentów, które w opisie mają wyraz „Urugwaj“, wynika to także z faktu, iż wywiad StB operował w tym kraju stosunkowo długo, więc pomimo małego rozmiaru kraju i wydawało by się też mniejszego znaczenia (niż powiedzmy Brazylia czy Argentyna) dla operacji wywiadowczych, materiałów uzbierało się stosunkowo sporo. W archiwum więc odnaleźliśmy różne teczki obiektowe, czyli opisujące obiekty zainteresowania, takie jak parlament, środowisko dziennikarskie, policję itd. Sporo teczek z korespondencją operacyjną (są to teczki z listami, instrukcjami, meldunkami i raportami płynącymi z rezydentury wywiadu w Montevideo do Pragi i odwrotnie) oraz teczek agenturalnych, tzn. opisujących poszczególnych zwerbowanych przez StB w Urugwaju tajnych współpracowników – agentów. Musimy wyjaśnić, iż w terminologii wywiadowczej stosowanej w państwach komunistycznych wyraz agent miał pejoratywne znaczenie i stosowano go tylko dla zwerbowanych tajnych współpracowników (którzy pracowali na rzecz wywiadu komunistycznego z przyczyn ideologicznych lub finansowych lub w wyniku szantażu), CIA czy inne zachodnie służby wyraz ten stosowały dla oficerów wywiadu, natomiast wschodnie służby w przypadku swoich oficerów stosowały określenie funkcjonariusz lub oficer kadrowy a w odniesieniu do konkretnej sytuacji, kiedy dany oficer pracował z konkretnym agentem, to ów oficer był dla tego współpracownika Oficerem Prowadzącym (zachód w tym przypadku stosował wyraz kontroler). Ich bazą była rezydentura (słowo przyjęło się z języka rosyjskiego) zazwyczaj znajdująca się na ambasadzie, amerykanie stosują wyraz stacja.
Temat Urugwaju w zbiorach praskich jest rozległy i tak naprawdę obiektywny opis wymaga szerszego formatu – najlepiej książki.
Zanim takie opracowanie powstanie, spróbujmy się pochylić nad niektórymi aspektami pracy StB w Montevideo. Oficerowie wywiadu pracujący pod przykryciem dyplomatycznym (częściowo rzeczywiście pełnili swe funkcje dyplomatyczne) mieli za zadanie zdobywać informacje w kraju działania oraz wpływać na niektóre wydarzenia (tu chodzi o rolę sprawczą). By móc wywiązać się z tych zadań, potrzebni im byli współpracownicy, najlepiej z miejscowej ludności. Dodajmy, iż w Urugwaju operowali pod nadzorem centrali i rezydentury także czechosłowaccy agenci, których określano jako współpracownicy ideologiczny (czeski skrót IS) – byli to zazwyczaj członkowie Komunistycznej Partii Czechosłowacji, którzy przed wyjazdem zagranicę zostali wezwani do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i tam zobowiązani do współpracy z StB z pobudek ideologiczno-patriotycznych. Odmowa współpracy mogła oznaczać zakaz wyjazdu na placówkę zagraniczna, toteż zazwyczaj wszyscy się na to godzili, ale ich wartość wywiadowcza bywała różna, czasami wręcz zerowa czasami spora. Nie mieli przede wszystkim te możliwości, co miejscowi obywatele kraju, ludzie zajmujący ważne i interesujące z wywiadowczego punktu widzenia stanowiska – jak dziennikarze, politycy, ekonomiści itd. Ale nie oznacza to, iż współpracownicy ideologiczni byli bezużyteczni – poznawali ludzi w kraju swego działania i sporo z nich świetnie sprawdzała się w roli tzw. typowników, czyli osób, które wywiadowi przekazywali nazwiska ludzi, którzy ich zdaniem mogli by być ciekawi dla StB. To zresztą dotyczy sprawy, którą tu opiszemy. Współpracowników ideologicznych zagranicą też prowadzili oficerowie wywiadu.
Wróćmy do funkcjonariuszy StB. Oficer wywiadu, by znaleźć i uzyskać tajnego miejscowego współpracownika, musiał nawiązywać liczne znajomości w określonych środowiskach. Znajomości te (kontakty) po przefiltrowaniu pod pryzmatem użyteczności ograniczono po jakimś czasie do mniejszej ilości osób, które oficer dalej musiał rozpracowywać, tzn. poznawać je, badać ich cechy i możliwości, i przede wszystkim – przywiązywać je do siebie, czyli nawiązywać stosunki bardziej intymne, właściwie przyjaźń. Te przez oficera StB poznawane osoby nazywano na pewnym okresie rozpracowywania figurantami (po czesku typami) i im już w raportach nadawano pseudonimy. Oficer musiał się dowiedzieć wszystkiego na temat takiej osoby – przede wszystkim gdzie pracuje, do jakich informacji ma dostęp, ile zarabia, ale też jakie ma poglądy, poznać jej życiorys, zorientować się w stosunkach rodzinnych, jak spędza wolny czas, jakie ma hobby, jej słabe punkty, kogo zna. Wszystko to wpływało na ocenę użyteczności tej osoby dla wywiadu i na możliwości uzyskania jej do współpracy – jeśli figurant zarabiał mało, oznaczało to, iż można go skusić pieniędzmi, jeśli wyznawał poglądy lewicowe – był to punkt zaczepienia dla współpracy na bazie ideologicznej, jeśli w pracy nie był doceniany, to można było mu nadać walor ważności za pomocą tego, co mógłby zrobić na rzecz postępu i światowego pokoju, jeśli był kobieciarzem, można mu było podstawić atrakcyjną kobietę i skompromitować go itd. Oficer o wszystkich swoich spotkaniach z figurantami i spostrzeżeniach na ich temat meldował do praskiej centrali wywiadu, tam informacje analizowano i wytyczano dalsze kierunki pracy lub decydowano o zaprzestaniu rozpracowywania danego figuranta. Dalsza praca oznaczała perspektywę zwerbowania. To oznaczało kolejne i kolejne spotkania, budowanie więzi z celem zawiązania przyjaźni. Figurant wciąż nie wiedział, że spotyka się z szpiegiem, mógł najwyżej wyczuć, iż relacja ta ma drugie dno. Zależało to od zdolności oficera od jego umiejętności prowadzenia fałszywej gry, stwarzania pozorów. Czechosłowacki oficer wywiadu był przecież oficjalnie dyplomatą i jako np. pracownik ambasady do spraw handlowych mógł wyciągać od swego urugwajskiego znajomego informacje gospodarcze związane pozornie z jego legalną pracą w celu polepszenia wzajemnych relacji handlowych. Nie musiał zatem wzbudzać w swoim rozmówcy żadnych podejrzeń. Dodajmy, iż Czechosłowacja miała stosunkowo dobre imię, była postrzegana co prawda jako kraj komunistyczny, ale mimo wszystko inaczej niż Związek Sowiecki, był to kraj z tradycjami demokratycznymi (przedwojennymi), z znaną i cenioną na świecie kulturą z rozwiniętym przemysłem, po prostu mały, sympatyczny i daleki kraj z Europy. Te pozory prascy szpiedzy potrafili doskonale wykorzystywać. A w końcu znajomość z dyplomatą w pewnym sensie nobilitowała.
Czytelnik, mam nadzieję, wybaczy, iż obszernie opisujemy tu metodykę pracy zawodowych oficerów wywiadu, ale pozwoli ona lepiej zrozumieć historię, która zaprezentujemy poniżej.
A ponieważ wywiad StB był wywiadem globalnym, czyli działającym na całym świecie, to bohater naszego tekstu nie zetknął się z dyplomatą – szpiegiem w Montewideo, a w Nowym Jorku. Tam zaczęła się historia, która miała inny koniec, niż znana już sprawa Viviana Tríasa.
W Nowym Jorku pewien młody urugwajski początkujący dyplomata poznał innego też młodego człowieka z Czechosłowacji, zajmującego się zagadnieniami prawa międzynarodowego i pracującego, tak jak Urugwajczyk, w sekretariacie Organizacji narodów Zjednoczonych. Urugwajski prawnik nie miał pojęcia, iż jego czechosłowacki przyjaciel ma cokolwiek wspólnego z komunistycznym wywiadem. Jego znajomy zza żelaznej kurtyny z kolei przed wyjazdem do Nowego Jorku praktycznie nie miał innego wyjścia, niż zgodzić się na współpracę z StB – gdyby tego nie zrobił, zostałby w Pradze i jego kariera załamałaby się już na samym początku. Oczywiście, każdy los jest indywidualny i różnie to bywało, ale mówimy tu o początku lat 60 ubiegłego wieku, kiedy w Czechosłowacji wciąż niepodzielnie rządziła Komunistyczna Partia, która około dziesięć lat wcześniej rozpętała w kraju niesłychany terror i jego skutki były wciąż odczuwalne – przede wszystkim w postaci strachu, mało kto odważył się jawnie sprzeciwiać rządzącym.
Ponieważ jeszcze nie znamy szczegółów sprawy czechosłowackiego współpracownika ideologicznego, z którym młody urugwajski prawnik poznał się w Nowym Jorku, nie przytoczymy jego nazwiska, jedynie pseudonim. Był to IS „Severin”. W miejscu swej pracy, czyli w ONZ, był co jakiś czas kontrolowany przez oficera wywiadu i musiał meldować o nowych, interesujących kontaktach – tak się też stało i StB dowiedziała się o Urugwajczyku, z którym się poznał.
Wówczas (rok 1963) ów urugwajski prawnik pracował na mniej ważnym stanowisku w dziale kodyfikacyjnym w sekretariacie ONZ. Do Pragi dotarła informacja, iż jest to intelektualista z przekonaniami liberalnymi i nacjonalistycznymi, że podziwia rewolucyjną Kubę i że ma rozległe kontakty z przedstawicielami państw Ameryki Łacińskiej pracującymi w USA. Te dane wystarczyły do tego, by czechosłowacki wywiad zainteresował się tą osobą i jego sprawę dalej monitorował – chodziło o to, iż Urugwajczyk zamierzał w marcu 1964 roku wrócić do swego kraju z celem obrony pracy dysertacyjnej i znalezienia odpowiedniej pracy w Montevideo.
Ta wiadomość dotarła z rezydentury StB w Nowym Jorku do praskiej centrali wywiadu i stamtąd do rezydentury w Montevideo. Rezydenturze w Urugwaju więc nakazano, by wykonała kontakt z Urugwajczykiem, powołując się na jego znajomość z „Severinem” z Nowego Jurku jako pretekst do zapoznania się. Tu oczywiście zastosowano prawdziwe imię Czecha, gdyż urugwajski prawnik nie wiedział o tym, że Czech, którego poznał w Nowym Jorku, pracował także na rzecz StB i miał jakiś konspiracyjny pseudonim.
Rozpracowanie wykonane przez „Severina“ jeszcze w Nowym Jorku było, jak zaznaczono w informacji wysłanej do Montevideo „dopiero w początkowym stadium bez głębszego rozpracowania operacyjnego”.
6 kwietnia 1964 roku towarzysz Amort[1] (pseudonim), oficer wywiadu z rezydentury w Montevideo, wykonał pierwszy kontakt z Urugwajczykiem, odwiedził go w domu, by mu przekazać pozdrowienia od „Severina” i zaprosić na spotkanie do restauracji. I rzeczywiście 9 kwietnia doszło do spotkania Amorta z urugwajskim młodym prawnikiem w restauracji Aguila w Teatro Solis na Placa indepencia. Na spotkaniu trwającym od 21.00 do 23.30 czechosłowacki wywiadowca rozpoczął „rozpracowywanie” tej osoby. Kolejne spotkania odbyły się ponownie w restauracjach Montevideo w maju i czerwcu. Na podstawie tego, co wywiadowca usłyszał od Urugwajczyka i o czym raportował do Pragi postanowiono, iż Amort ma się nim dalej zajmować. Kuszące dla wywiadu było nie tylko to, że ów typ pracował jako wykładowca na wydziale
prawa uniwersytetu i dorywczo w Banku de Seguros, ale głownie to, że stał się doradcą Ministerstwa spraw zagranicznych, jego znaczenie przez to w oczach czechosłowackiego wywiadu gwałtownie wzrosło. W kontaktach była trzymiesięczna przerwa, ale pod koniec roku 1964 Amort znów zintensyfikował swe działania względem młodego prawnika. Po spotkaniach w grudniu 1964 r. i styczniu roku następnego Amort swój kontakt scharakteryzował tymi słowami:
„Paollilo to młody i zdolny prawnik specjalizujący się w prawie międzynarodowym. Naukowo bada OEA. Potwierdził, że chciałby pracować w OEA i ma perspektywę otrzymania tam pracy za pośrednictwem MSZ… Jest antyamerykański. Amerykanów określa jako dyskryminatorów Ameryki Łacińskiej … to urugwajski nacjonalista…. Jest inteligentny, uważny… dziwi go, że od M.[2] wciąż nie otrzymał listu.” Odnośnie ostatniej uwagi musimy wyjaśnić, iż w obawie z dekonspiracji StB, która kontrolowała korespondencje „Severina”, zabroniła mu korespondować z Urugwajczykiem. W jakiś sposób Amort próbował wytłumaczyć prawnikowi, dlaczego M. do niego nie pisze, ale widocznie wyjaśnienia te go nie przekonały. Amort na koniec tego raportu zaproponował wprowadzenie prawnika do planu pracy rezydentury i dalszą prace nad nim jako nad figurantem.
Praska centrala zwróciła Amortowi uwagę, że by to tego mogło dojść, musi najpierw zgromadzić wszystkie informacje na temat przyszłego figuranta i w propozycji rozpracowania określić, czy ma być rozpracowywany jako przyszły agent czy przyszły kontakt poufny.
Te wymagania tow. Amort spełnił w marcu 1965 roku wysyłając do Pragi kompletne dossier na temat urugwajskiego prawnika.
Z obszernej charakterystyki warto przytoczyć słowa napisane przez czechosłowackiego wywiadowcę, które – jak zobaczymy za chwilę – były bardzo prawdziwe i w pewien sposób dla StB pechowe: „… jawi się jako człowiek honorowy. Jest nacjonalistą z krytycznym spojrzeniem na swoje otoczenie. Jest bardzo inteligentny… Jest odważny i ma zmysł dla sprawiedliwości. Nie jest taki, by swoje przekonania polityczne sprzedał za dobre miejsce w służbie zagranicznej….”
Dla StB zgodnie z opisem ów człowiek jawił się jako bardzo interesujący – wśród jego byłych uczniów z wydziału prawa znajdowało się kilku ważnych pracowników urugwajskiego MSZ, w tym nawet wiceminister spraw zagranicznych, on sam nieraz pełnił funkcje doradcy dla MSZ i opracowywał dla ministerstwa różne ważne dokumenty. Te dokumenty zresztą, bo nie były tajne, pożyczał on Amortowi.
Amort był przekonany, iż pomiędzy nim i młodym perspektywicznym prawnikiem zawiązała się przyjaźń i widział szansę na szybkie rozpracowanie figuranta, którego już – jak zakładał -w 1966 roku będzie można zwerbować jako agenta.
Centrala w kwietniu 1965 roku przydzieliła dla figuranta pseudonim. Od teraz miał w raportach być opisywano jako „Roger”. Amort „Rogerowi” doradził, by w ramach swej aktywności skupił się na OEA. Ta organizacja interesowała czechosłowacki wywiad szczególnie, postrzegana była jako organizacja proamerykańska i tam zamierzano podkopywać pozycje USA na kontynencie południowoamerykańskim. W grudniu 1965 roku miało dojść do „przekazania” figuranta, czyli „Rogera” innemu pracownikowi rezydentury, tow. Trnka[3] (pseudonim), ale spotkania z figurantem jeszcze w styczniu i lutym 1966 roku dalej przeprowadzał Amort. W tym czasie „Roger” zaczął być bardziej aktywny politycznie w partii Colorado (grupa Michelini), co zdaniem jego oficera prowadzącego było dobrym znakiem. Z okazji nowego roku wręczył mu 3 butelki whisky. Tow. Trnka zaczął się z „Rogerem” spotykać w kwietniu 1966 roku i odnotował on np. to, iż pomimo kilku etatów figurant ma wciąż mało pieniędzy i jest przepracowany. Trnka napisał w jednym z raportów, że dla „Rogera” jest wciąż dziwne, iż do niego nie pisze jego czeski znajomy z czasów pracy w ONZ. Centrala uspokajała Trnkę, że ta znajomość była tylko powierzchowna i nie ma się co tym faktem przejmować. Także i ten element, pozornie błahy, mógł przyczynić się do późniejszego rozwoju wydarzeń.
Mimochodem, skoro mowa o błahostkach, o tym, jak dokładna musiała być praca i co wszystko trzeba było odnotować, ponieważ i pozornie nieistotne wydarzenia mogły z czasem być ważne, świadczy mała notatka tow. Trnki w raporcie z maja 1966 r. – opisuje on przyczynę przerwy w spotkaniach z figurantem – ta była spowodowana chorobą Urugwajczyka – bólami z powodu kamieni moczowych.
Ten szczegół co prawda nie miał dla dalszego rozwoju wydarzeń znaczenia, ale pokazuje, że dobry wywiadowca o swej ofierze powinien wiedzieć naprawdę wszystko.
Spotkania dalej trwały, „Roger” co prawda przynosił materiały, o które go Trnka poprosił, ale nie było to nic tajnego, raczej w tym chodziło o to, iż dla Urugwajczyka łatwiej było np. iść do amerykańskiej placówki USIS w Montevideo i stamtąd coś pożyczyć. Obiecująca informacją było jedynie to, iż „Roger” miał coraz większe kłopoty finansowe, że nie stać go nawet na wykonanie niezbędnych napraw auta. To była, jak ujął to Trnka w jednym z raportów: wyśmienita „platforma do stopniowego przywiązywania figuranta do współpracy z nami”, czyli stwarzało to okazję do bardziej śmiałych żądań oficera prowadzącego względem figuranta i w końcu wysunięcia propozycji wynagradzania finansowego za dostarczane informacje.
W pracy wywiadowcy zawsze nadchodzi ten moment, kiedy musi zaryzykować – w przypadku spotkań z „Rogerem” chodziło o rozpoznanie chwili, kiedy Urugwajczyk zdaniem jego oficera prowadzącego dojrzeje do poznania prawdy, czyli kiedy oficer wyjawi mu, iż w ich przyjaźni chodzi o coś więcej, że tak naprawdę celem tej relacji jest uzyskanie go jako współpracownika wywiadu. Trnka mógł uważać, iż sytuacja już dojrzała do tego momentu, kiedy Urugwajczyk zwierzał mu się podczas spotkań np. ze swoimi problemami finansowymi. Wszystko wskazywało na to, iż musi się udać: figurant miał antyamerykańskie przekonania, miał obiecujące kontakty, był zdolny i inteligentny a co ważniejsze – wspominał o swoich problemach finansowych – to był ten element, na który można było go złapać, zaproponować mu wynagrodzenie za dostarczanie tajnych informacji. Zawsze liczono się z tym, iż w trakcie współpracy będzie można agenta wychowywać, przekonywać go ideologicznie do racji komunistycznych, uczyć go zasadom konspiracji. „Roger” był młody, więc zdaniem Trnki można go było kształtować, uczyć. Tylko jedna sprawa niepokoiła czechosłowackiego szpiega – młody prawnik w ich rozmowach zbyt często afiszował się ze swoim przesadzonym poczuciem niezależności, zbyt często akcentował, że woli być niezależny, niż sprzedać się za dobrą posadę kosztem zrzeczenia się swoich przekonań. Trnka tę kwestię ujął w słowach; „doszedłem do wniosku, że chodzi o człowieka z jednoznacznie zarysowanym kompleksem swoistej absurdalnej niezależności i godności nie mającej się nijak do rzeczywistości”. Mimo tej oceny wywiadowca postanowił podjąć próbę „zadaniowania” figuranta (czyli wyznaczania mu zadań do spełnienia). Chodziło konkretnie o to, by „Roger” zrobił dla Trnki opracowanie na temat postawy Urugwaju podczas ostatniego walnego zgromadzenia ONZ ze szczególnym uwzględnieniem kwestii politycznych i gospodarczych, czy zaszły jakieś zmiany w postawie Urugwaju, a jeśli tak jakie i dlaczego. Poprosił też o wypracowanie schematu organizacyjnego urugwajskiego MSZ z wyszczególnieniem tych sekcji, które zajmują się problematyką krajów socjalistycznych i USA. Zdaniem Trnki zadania te były naturalne, gdyż „Roger” zawsze powtarzał, że „chętnie nam pomoże, o ile to będzie w zasięgu jego możliwości”.
Tym razem Trnka musiał w kolejnej części raportu napisać coś, czego nie było we wcześniejszych raportach: „Reakcja Rogera na te prośby była bardzo ciekawa. Zwrócił mi uwagę, że chętnie opracuje przeze mnie wymagane informacje, gdy tylko dotrą do Urugwaju, […] ale jego notatki nie będą zawierały niczego, co nie jest znane lub publikowane oficjalnie. Nie wyklucza, iż w rozmowie ze swoimi znajomymi na urugwajskim MSZ może się dowiedzieć czegoś więcej, niż co wiadomo oficjalnie, ale tych informacji mi nie przekaże, gdyż nie zamierza robić informatora dla obcego kraju. To jest absolutnie sprzeczne z jego zasadami jak i z zasadą jego pełnej niezawisłości”. Dodał jeszcze, że zapewne to Trnka rozumie, „bo jako obywatel Czechosłowackiej republiki socjalistycznej postąpiłby tak samo wobec podobnego żądania sformułowanego wobec niego przez przedstawiciela obcego kraju u nas”.
Szpieg odnotował, że odpowiedź ta sprawiała wrażenie wcześniej przygotowanej na wypadek, gdyby właśnie padła taka propozycja. Trnka oczywiście oponował, że nie przyszło mu do głowy nadużywanie jego zaufania do pozyskiwania informacji niejawnych. Zarzucił „Rogerowi” jego brak chęci do współpracy, gdyż uważał, że jego wcześniejsze zapewnienia o chęci pomocy nie są jedynie frazesem.
Bardzo ciekawa jest także następna część rozmowy, w której „Roger” reagował na wcześniejszy argument Trnki, że przecież Czechosłowacja nie ma żadnego interesu związanego z Urugwajem jako takim. Młody prawnik odparł, że chyba jednak Czechosłowacja ma tam jakieś interesy, bo inaczej by tu nie była w ogóle obecna. I – to jest najważniejsze w tej argumentacji – dodał, że „Urugwaj to idealne miejsce do rozwijania działań wykraczających swoim znaczeniem poza Urugwaj”. Co gorsza, „Roger” powiedział w rozmowie wprost, że „nie będzie robił żadnego szpiega na rzecz dowolnego obcego mocarstwa, bo to stoi w sprzeczności z jego odczuciami patriotycznymi jako obywatela Urugwaju“.
To absurd – miał odpowiedzieć Trnka, niczego takiego przecież od „Rogera” nie oczekiwał, ale już było dla niego jasne, że stracił potencjalnego agenta. Ta decydująca rozmowa odbyła się 9 stycznia 1967 roku w restauracji Gruta Sur w Montevideo.
Całą sytuację wywiadowca analizował razem z rezydentem i doszli do wniosku, że tego figuranta już nie ma sensu dalej rozpracowywać. Zgodzili się także co do tego, iż jego reakcja nie była emocjonalna, ale wcześniej przemyślana i przygotowana, czyli świadcząca o tym, iż już uprzednio zastanawiał się nad sprawą.
Postanowili też, że z przyczyn taktycznych nie można natychmiast zerwać kontakt, by typ nie odniósł wrażenia, że jeśli nie dostaną niczego tajnego, to w takim razie nie są zainteresowani żadnym kontaktem. Znajomość miała być wygaszana stopniowo.
Centrala w informacji z 20 lutego wnioski te zaakceptowała, a to oznaczało faktyczny koniec agenturalnego rozpracowywania „Rogera” . W marcu przyszło z Pragi jeszcze polecenie, by go oficjalnie wykorzystywać do uzyskiwania informacji „przeciwko Amerykanom”.
Niemniej ciekawy jest jeszcze jeden moment – na spotkaniu 24 lutego 1967 r. urugwajski prawnik podczas rozmowy wspomniał o tym, że ma nowa pracę, mianowicie, że został wykładowcą prawa międzynarodowego na jakimś specjalistycznym kursie dla armii urugwajskiej. Trnka to odebrał jako przynętę, na która miał się złapać i jakby od niechcenia zażartował, że „Rogerowi” jeszcze brakuje tylko pracy w marynarce wojennej, by ogarnął całość sił zbrojnych, ale powiedział to w formie żartu i zmienił temat rozmowy. Odebrał tą wzmiankę tako test. Dlatego też raportował do Pragi, iż postanowienie o utrzymywaniu tego kontaktu jedynie w formie oficjalnej było ze wszech miar słuszne.
Mimochodem – nawet legalne i nietajne sprawozdanie na temat Urugwaju podczas ostatniego walnego zgromadzenia ONZ prawnik nie zrobił, ale wywiadowca taktycznie sprawę przemilczał.
Powyższe wnioski znalazły swe potwierdzenie w dokumencie końcowym w podteczce poświęconej temu kontaktowi. Ów dokument nazywa się Propozycja złożenia podteczki do archiwum. Czyli to ostateczne zamknięcie już martwej sprawy. Data:
11 luty 1971. W propozycji zapisano: „…Na zawoalowaną propozycję pomocy o charakterze wywiadowczym odpowiedział negatywnie. By stworzyć pozory, że chodziło o kontakt przyjacielski, oficer kadrowy kontynuował przez jakiś czas spotkania z Rogerem i gdy ten wyjechał z kraju, kontakt został przerwany. Ostatni kontakt odnotowano 13.4.1967, od tej pory nie było żadnego kontaktu i dlatego teczka zostanie złożona w archiwum.” Dokument podpisał pułkownik Jezerský.
Ów Urugwajczyk potem zrobił oszałamiającą karierę dyplomatyczną. Tym razem wywiadowcza gra pozorów nie wyszła. Zapewne przypadek ten był analizowany przez StB jeszcze raz, wiemy, że wszelkie niepowodzenia rozpatrywano, by zwiększyć skuteczność służby. Niemniej trzeba powiedzieć, iż takie sytuacje są niejako wliczone w koszty, że zdobyciu jednego agenta towarzyszy wiele takich nieudanych prób, podchodów nawet do dziesiątek różnych osób. Na tym polegała i dalej polega praca zawodowych oficerów wywiadu.
Wywiad StB pod tym względem nie mógł się różnic od innych służb wywiadowczych. Chcąc kompleksowo poznać działania czechosłowackich szpiegów w Ameryce Łacińskiej musimy opisać również takie przypadki jak ten powyższy.
Przeciwnicy ujawniania zawartości teczek komunistycznych służb wywiadowczych argumentują tym, że jest niegodne publikowanie brudów, które w teczkach znajdują się. W końcu materiały służb są pełne ludzkich słabości, występków, sytuacji, gdy ludzie zawodzą. Lecz nie jest to pełna prawda o teczkach – jak widzimy – są w nich tez historie inne – pokazujące godność i siłę osobowości, która nie uległa grze pozorów, kuszeniu oficera służby z komunistycznego państwa. Jestem przekonany, że takie historię są budujące i dlatego ma sens je pokazywać.
Vladimír Petrilák
[1] Prawdziwe nazwisko: Daniel Lhotský, w 1962 roku ukończył specjalna szkołę wywiadowczą przy MSW, od 1963 roku w Montevideo. Pracował dla wywiadu do 1974 roku, kiedy zwolnił się na własne żądanie.
[2] Czyli od swego czeskiego znajomego z Nowego Jorku, IS „Severina”
[3] Prawdziwe nazwisko: Jaroslav Rybář, w StB pracował do 1972 roku.
Dodaj komentarz